Archiwum
O imigrantach w hajnowskim szpitalu
Tagi: | Tomasz Musiuk |
Od połowy sierpnia do Szpitala w Hajnówce trafiło około 250 cudzoziemców, którzy nielegalnie przekroczyli granicę – połowa z nich musiała być hospitalizowana.
Zastępca dyrektora do spraw lecznictwa szpitala w Hajnówce dr n. med. Tomasz Musiuk – w rozmowie z PAP – mówił o cudzoziemcach, którym pomagano w jego placówce.
– Wymagali przede wszystkim opieki humanitarnej. Byli po prostu spragnieni, głodni, zmęczeni. Dawaliśmy im czyste, suche ubrania, a także jeść i pić. Do tego zapewnialiśmy im kilka godzin odpoczynku na szpitalnym oddziale ratunkowym. Na tym kończył się najczęściej ich pobyt w szpitalu – stwierdził Musiuk, dodając, że „połowa przywiezionych ze względu na stan zdrowia musiała być hospitalizowana, z czego dużą grupę stanowiły dzieci, wymagające dokładniejszej obserwacji”. Stwierdzano u nich między innymi odwodnienie, infekcje, zapalenie płuc, było też kilka przypadków przewlekłych chorób neurologicznych.
Lekarz wyliczył, że głównymi przyczynami pobytu w szpitalu wśród dorosłych były stany związane z odwodnieniem, wyziębieniem lub wychłodzeniem organizmu, a także hipotermią. Stwierdzano również infekcje, COVID-19 czy zapalenia płuc.
– Pojedyncze przypadki stanowiły złamania, skręcenia kończyn, skaleczenia stóp ze względu na to, że migranci przemieszczali się bez butów. Dochodziło też do tzw. maceracji skóry z powodu wody w butach. Były też pojedyncze pobicia, jedno uszkodzenie twarzoczaszki – wyliczył zastępca dyrektora ds. lecznictwa, który jest jednocześnie szefem oddziału anestezjologii i intensywnej terapii w szpitalu w Hajnówce. Jak uzupełnił, dwie osoby musiały być hospitalizowane właśnie na intensywnej terapii. – Ze wszystkich migrantów, którzy trafili do hajnowskiego szpitala, nie udało nam się uratować jednej osoby – poinformował doktor.
Nawiązując do publicznej dyskusji związanej z kryzysem migracyjnym na wschodniej granicy, zwrócił uwagę, że „to wszystko dzieje się blisko nas, a jednocześnie zachowujemy się tak, jakby tego nie było”. – Wydaje nam się, że jest to odległy problem. W moim przypadku było podobnie, mimo że przecież jako przedstawiciel szpitala kontaktowałem się z SG, przygotowywałem statystyki, informowałem media, jak wygląda sytuacja w szpitalu. Wiedziałem o tym wszystkim, ale tak naprawdę byłem jakby „obok tego”, mimo że działo się to w tym szpitalu – powiedział Musiuk.
Przyznał, że takie podejście zmieniło się u niego, gdy podczas pewnego dyżuru został wezwany na SOR z prośbą o pomoc.
– Była godzina 4 nad ranem, a tam kilkunastu migrantów – rodzin z dziećmi. To był widok śpiących dzieci na kozetkach, przytulonych do matek, i dorosłych leżących na korytarzach – opisał zastępca dyrektora. Dodał, że ogromny wpływ na niego wywarła rozmowa z młodym ojcem rodziny, który potrafił mówić po angielsku i zapytał się go, czy jest lekarzem. Migrant dodał jeszcze „proszę nas uratować, bo jak pozwolisz, że nas stąd zabiorą, to wrócimy na Białoruś, a tam nas biją, pomóż nam”. Ta sytuacja mną osobiście wstrząsnęła i została w pamięci przez długi czas. To był pierwszy tak emocjonalny moment. Dopiero wtedy naprawdę poczułem ciężar tego kryzysu – przyznał doktor.
Komentując zgony osób, które nielegalnie przekroczyły granicę polsko-białoruską, zaznaczył, że „tych przypadków śmierci młodych osób można było z pewnością uniknąć”.
– To nie był nagły wypadek ani przewlekła choroba. Lekarz zawsze musi wpisać w kartę bezpośrednią przyczynę zgonu. W tym przypadku można by wpisać „brak odpowiedzialnej polityki międzynarodowej” – ocenił dr n. med. Tomasz Musiuk.
Najwięcej migrantów trafiło do szpitala w Hajnówce w październiku i listopadzie 2021 r., po mniej więcej 100 osób.
W szczytowym okresie migranci stanowili 4 proc. wszystkich pacjentów szpitala.
– Zgodnie z polskim prawem koszty leczenia cudzoziemców, którzy przekroczyli nielegalnie granice Polski i wymagają ratowania zdrowia lub życia, finansowane są przez Straż Graniczną – uzupełnił.
W strefie zakazanej
Szpital w Hajnówce funkcjonuje obecnie w pobliżu strefy objętej zakazem przebywania, a wcześniej stanem wyjątkowym, ogłoszonym na pograniczu polsko-białoruskim. W placówce znajduje się 350 łóżek na kilkunastu oddziałach.
– Wymagali przede wszystkim opieki humanitarnej. Byli po prostu spragnieni, głodni, zmęczeni. Dawaliśmy im czyste, suche ubrania, a także jeść i pić. Do tego zapewnialiśmy im kilka godzin odpoczynku na szpitalnym oddziale ratunkowym. Na tym kończył się najczęściej ich pobyt w szpitalu – stwierdził Musiuk, dodając, że „połowa przywiezionych ze względu na stan zdrowia musiała być hospitalizowana, z czego dużą grupę stanowiły dzieci, wymagające dokładniejszej obserwacji”. Stwierdzano u nich między innymi odwodnienie, infekcje, zapalenie płuc, było też kilka przypadków przewlekłych chorób neurologicznych.
Lekarz wyliczył, że głównymi przyczynami pobytu w szpitalu wśród dorosłych były stany związane z odwodnieniem, wyziębieniem lub wychłodzeniem organizmu, a także hipotermią. Stwierdzano również infekcje, COVID-19 czy zapalenia płuc.
– Pojedyncze przypadki stanowiły złamania, skręcenia kończyn, skaleczenia stóp ze względu na to, że migranci przemieszczali się bez butów. Dochodziło też do tzw. maceracji skóry z powodu wody w butach. Były też pojedyncze pobicia, jedno uszkodzenie twarzoczaszki – wyliczył zastępca dyrektora ds. lecznictwa, który jest jednocześnie szefem oddziału anestezjologii i intensywnej terapii w szpitalu w Hajnówce. Jak uzupełnił, dwie osoby musiały być hospitalizowane właśnie na intensywnej terapii. – Ze wszystkich migrantów, którzy trafili do hajnowskiego szpitala, nie udało nam się uratować jednej osoby – poinformował doktor.
Nawiązując do publicznej dyskusji związanej z kryzysem migracyjnym na wschodniej granicy, zwrócił uwagę, że „to wszystko dzieje się blisko nas, a jednocześnie zachowujemy się tak, jakby tego nie było”. – Wydaje nam się, że jest to odległy problem. W moim przypadku było podobnie, mimo że przecież jako przedstawiciel szpitala kontaktowałem się z SG, przygotowywałem statystyki, informowałem media, jak wygląda sytuacja w szpitalu. Wiedziałem o tym wszystkim, ale tak naprawdę byłem jakby „obok tego”, mimo że działo się to w tym szpitalu – powiedział Musiuk.
Przyznał, że takie podejście zmieniło się u niego, gdy podczas pewnego dyżuru został wezwany na SOR z prośbą o pomoc.
– Była godzina 4 nad ranem, a tam kilkunastu migrantów – rodzin z dziećmi. To był widok śpiących dzieci na kozetkach, przytulonych do matek, i dorosłych leżących na korytarzach – opisał zastępca dyrektora. Dodał, że ogromny wpływ na niego wywarła rozmowa z młodym ojcem rodziny, który potrafił mówić po angielsku i zapytał się go, czy jest lekarzem. Migrant dodał jeszcze „proszę nas uratować, bo jak pozwolisz, że nas stąd zabiorą, to wrócimy na Białoruś, a tam nas biją, pomóż nam”. Ta sytuacja mną osobiście wstrząsnęła i została w pamięci przez długi czas. To był pierwszy tak emocjonalny moment. Dopiero wtedy naprawdę poczułem ciężar tego kryzysu – przyznał doktor.
Komentując zgony osób, które nielegalnie przekroczyły granicę polsko-białoruską, zaznaczył, że „tych przypadków śmierci młodych osób można było z pewnością uniknąć”.
– To nie był nagły wypadek ani przewlekła choroba. Lekarz zawsze musi wpisać w kartę bezpośrednią przyczynę zgonu. W tym przypadku można by wpisać „brak odpowiedzialnej polityki międzynarodowej” – ocenił dr n. med. Tomasz Musiuk.
Najwięcej migrantów trafiło do szpitala w Hajnówce w październiku i listopadzie 2021 r., po mniej więcej 100 osób.
W szczytowym okresie migranci stanowili 4 proc. wszystkich pacjentów szpitala.
– Zgodnie z polskim prawem koszty leczenia cudzoziemców, którzy przekroczyli nielegalnie granice Polski i wymagają ratowania zdrowia lub życia, finansowane są przez Straż Graniczną – uzupełnił.
W strefie zakazanej
Szpital w Hajnówce funkcjonuje obecnie w pobliżu strefy objętej zakazem przebywania, a wcześniej stanem wyjątkowym, ogłoszonym na pograniczu polsko-białoruskim. W placówce znajduje się 350 łóżek na kilkunastu oddziałach.