Krzysztof Kałwak/Archiwum
Podwójnie uratowane dzieci ►
Autor: Iwona Konarska
Data: 04.03.2022
Tagi: | Krzysztof Kałwak, Ukraina |
Prof. Krzysztof Kałwak, kierownik Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, opowiada w rozmowie z „Menedżerem Zdrowia” o dzieciach, które miały w oblężonym Kijowie wyznaczone terminy przeszczepienia szpiku.
Prof. Krzysztof Kałwak napisał do lekarzy z dziecięcej kliniki w Kijowie, że chciałby pomóc. Równolegle prof. Wojciech Młynarski zainicjował ogólnopolską akcję sprowadzania do Polski najciężej chorych dzieci z Ukrainy.
Do Wrocławia przyjechało na razie sześcioro, w tym troje wymagających pilnej transplantacji szpiku.
– Kiedy wybuchła wojna, lekarze w Kijowie musieli powiedzieć rodzicom dzieci czekających na przeszczep, że go nie będzie, żaden kurier nie przedostanie się z Warszawy czy Norymbergi, gdzie znajdują się dawcy. A przecież przeszczep nie może być przesunięty w czasie, bo jest to etap leczenia – mówi prof. Kałwak.
Następnie przyszły z Polski informacje dające nadzieję, a potem trzeba było się wydostać z oblężonego Kijowa. Dr Alexander Istomin, lekarz Oddziału Transplantacji Kliniki Ochmatdyt w Kijowie odprowadził podopiecznych do granicy. Są tutaj z mamami lub babciami, jeśli mamy musiały zostać w Kijowie z ich rodzeństwem.
W swojej relacji prof. Kałwak m.in. odpowiada tym wszystkim, którzy sugerowali, że „teraz zabraknie łóżek dla polskich dzieci”. W jego reakcji przewija się słowo „nie”. Profesor tłumaczy, że takie stawianie sprawy jest niesłuszne i nieuzasadnione. I że przyjazd najmłodszych, ciężko chorych w żaden sposób nie odbije się na leczeniu polskich dzieci. Jeśli nasze możliwości się wyczerpią, onkolodzy poproszą o pomoc kolegów z innych krajów europejskich.
Co dalej? Zgodnie z zasadami dziecko po przeszczepie jest wypisywane do domu po 30–40 dniach, ale w tej sytuacji nie ma ani domu, ani możliwości przestrzegania wytycznych.
Nie wiadomo, kiedy dzieci będą mogły wrócić do Kijowa.
Przeczytaj także: „Jak wywieziono ciężko chore dzieci z Ukrainy”.
Do Wrocławia przyjechało na razie sześcioro, w tym troje wymagających pilnej transplantacji szpiku.
– Kiedy wybuchła wojna, lekarze w Kijowie musieli powiedzieć rodzicom dzieci czekających na przeszczep, że go nie będzie, żaden kurier nie przedostanie się z Warszawy czy Norymbergi, gdzie znajdują się dawcy. A przecież przeszczep nie może być przesunięty w czasie, bo jest to etap leczenia – mówi prof. Kałwak.
Następnie przyszły z Polski informacje dające nadzieję, a potem trzeba było się wydostać z oblężonego Kijowa. Dr Alexander Istomin, lekarz Oddziału Transplantacji Kliniki Ochmatdyt w Kijowie odprowadził podopiecznych do granicy. Są tutaj z mamami lub babciami, jeśli mamy musiały zostać w Kijowie z ich rodzeństwem.
W swojej relacji prof. Kałwak m.in. odpowiada tym wszystkim, którzy sugerowali, że „teraz zabraknie łóżek dla polskich dzieci”. W jego reakcji przewija się słowo „nie”. Profesor tłumaczy, że takie stawianie sprawy jest niesłuszne i nieuzasadnione. I że przyjazd najmłodszych, ciężko chorych w żaden sposób nie odbije się na leczeniu polskich dzieci. Jeśli nasze możliwości się wyczerpią, onkolodzy poproszą o pomoc kolegów z innych krajów europejskich.
Co dalej? Zgodnie z zasadami dziecko po przeszczepie jest wypisywane do domu po 30–40 dniach, ale w tej sytuacji nie ma ani domu, ani możliwości przestrzegania wytycznych.
Nie wiadomo, kiedy dzieci będą mogły wrócić do Kijowa.
Przeczytaj także: „Jak wywieziono ciężko chore dzieci z Ukrainy”.