iStock

Konieczny lek na LEK ►

Udostępnij:

Aby zdać lekarski egzamin końcowy, trzeba udzielić 56 proc. poprawnych odpowiedzi. 70 proc. pytań pochodzi z jawnej bazy – podchodzący do testu uczą się zatem na pamięć rozwiązań i 99,22 proc. z nich uzyskuje pozytywny wynik. Tak było we wrześniu 2023 r. Trzeba to jakoś skorygować.

Taki wysoki odsetek zdających to nic szczególnego w ostatnich latach:

  • w lutym 2021 r. było to 98,3 proc.
  • we wrześniu 2021 r. – 97,79 proc.,
  • w lutym 2022 r. – 97,45 proc.,
  • we wrześniu 2022 r. – 98,83 proc.,
  • w lutym 2023 r. – 97,10 proc.,
  • we wrześniu 2023 r. – 99,22 proc.,
  • w lutym 2024 r. – 97,86 proc.

Wcześniej było zdecydowanie gorzej – we wrześniu 2020 r. wskaźnik wyniósł 76,96 proc.

Skąd ta różnica?

Dyrektor Kubiak wyjaśnił
Mówił o tym dyrektor Centrum Egzaminów Medycznych Rafał Kubiak podczas obrad Podkomisji stałej do spraw organizacji ochrony zdrowia.

Fragment posiedzenia do obejrzenia poniżej.


Wideo pochodzi ze strony internetowej: www.sejm.gov.pl/9004ACEE8.

Omawiając prezentację, przypomniał, że od 2020 r. LEK w 70 proc. składa się z pytań pochodzących z jawnej bazy.

W bazach na LEK i lekarsko-dentystyczny egzamin końcowy jest łącznie ok. 6 tys. pytań.

– Pierwsze egzaminy według nowych zasad odbyły się w sesji zimowej 2021 r. i od tego czasu ich wyniki się znacząco poprawiły. Ewidentnie jest to związane z nową bazą pytań – podkreślił.

– Aby zdać, wystarczy nauczyć się tej bazy na pamięć – i to niecałej. Nasuwa się pytanie, czy LEK rzeczywiście jest miernikiem jakości kształcenia – zastanawiał się ekspert.

– To ważny egzamin, warto go zreformować – zasugerował.

Wiceminister Kos potwierdził
Zgodził się z nim wiceminister zdrowia Marek Kos.

– Gdy zdawalność egzaminu wynosi 99 proc., to warto sobie zadać pytanie, czy on cokolwiek sprawdza. Trzeba podjąć jak najszybsze działania, żeby to skorygować – ocenił wiceminister Marek Kos.

Zwrócił jednak przy tym uwagę, że nie można tak po prostu się cofnąć do poprzedniej formuły egzaminu.

– Wprowadzenie poprzednich zasad sprawi, że wyniki będą nieporównywalne – podkreślił.

Lekarska matura, bo LEK to bzdura
Wiceminister zdrowia Wojciech Konieczny proponuje lekarskie matury, dzięki którym z jednej strony sprawdzi się jakość kształcenia na nowo powstałych kierunkach, a z drugiej oceni wiedzę i umiejętności studentów – krytykuje przy tym lekarski egzamin końcowy.

Do resortu zdrowia docierają informacje o tym, że poziom nauczania na niektórych nowo powstałych kierunkach lekarskich odbiega od oczekiwanego standardu – część uczelni mimo braku pozytywnej opinii Polskiej Komisji Akredytacyjnej rozpoczęła działalność.

– Należy je poddać weryfikacji. Te, które by nie przeszły testu lub nie poprawiły standardu nauczania, należałoby zlikwidować – mówi w „Menedżerze Zdrowia” wiceminister Wojciech Konieczny.

Co z osobami już studiującymi w tych szkołach?

Wszystko wskazuje na to, że mogliby zostać „wchłonięci” przez uczelnie medyczne z doświadczeniem.

– Przedstawiciele uczelni z Konferencji Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych zapowiedzieli, że mogą im zaoferować miejsca u siebie, czyli w szkołach z tradycją, spełniających normy i wymagania. Przyjmą ich, aby dokończyli kształcenie – podkreśla wiceminister Konieczny, podając, że „jednocześnie należałoby weryfikować nauczanie lekarzy, rankingować uczelnie i kierunki”.

Jak?

Wiceminister proponuje lekarskie matury – dzięki którym z jednej strony sprawdzi się jakość kształcenia, a z drugiej oceni wiedzę i umiejętności studentów.

– Rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie we wszystkich uczelniach jednakowych egzaminów w tym samym czasie, podobnie jak w przypadku matur. Testy dotyczyłyby głównych przedmiotów medycznych, na przykład po pierwszym roku anatomii, po drugim fizjologii, później farmakologii i chorób wewnętrznych. Składałyby się z tych samych, ale niejawnych pytań. Na każdym roku można byłoby znaleźć jeden taki przedmiot lub dwa – wyniki takich egzaminów umożliwiłyby między innymi ocenę jakości kształcenia na konkretnej uczelni, wskazując równocześnie, czy szkołę należy poddać weryfikacji. Dla studenta istotna byłaby uśredniona ocena z sześciu, siedmiu, ośmiu przedmiotów. Średnią studenta – także z przedmiotów, z których nie było egzaminów – uwzględniano by na dyplomie, a średnia wszystkich uczących się stałaby się podstawą do rankingowania uczelni. Ta z dyplomu byłaby brana pod uwagę przy ubieganiu się o rezydenturę lub specjalizację, natomiast uczelnianą kierowałaby się młodzież przy wyborze szkoły. Przyszli studenci nie byliby chętni uczyć się w szkołach, w których zdawanie wszystkich egzaminów jest łatwe, bo ostatecznie liczyłyby się wyniki z egzaminów państwowych – to one otwierałyby drzwi do rezydentury w konkretnym miejscu, do wymarzonej specjalizacji i umożliwiały podążanie wybraną ścieżką kariery – stwierdza wiceminister Konieczny.

Przedstawiciel ocenia, że „taki system wydaje się sprawiedliwy”.

Stanowczo wypowiada się o lekarskim egzaminie końcowym.

– Dzisiejszy LEK jest jedynie „zdjęciem jednego dnia” i niekoniecznie świadczy o tym, jak dobrze jest się przygotowanym do zawodu. Sprowadzenie sześciu lat studiów do jednego testu jest niepoważne – podsumowuje.

Wypowiedzi wiceministra Koniecznego pochodzą z wywiadu „Konieczny reset systemu”.


Przeczytaj także: „Opóźnienia w kontroli nowych kierunków medycznych”„W co gra PKA?”.

Menedzer Zdrowia youtube

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.